Pielgrzymka do Santiago 2010

Rowerowa Pielgrzymka Życia do Santiago de Compostella – wspomnienia

Gdy w listopadzie 2009 r. ks. Tomasz Koszałka z parafii MB Fatimskiej na Żabiance mówił o pielgrzymce rowerowej do Santiago de Compostela, przystałem do tego pomysłu. Warunków było kilka. W 2010 roku , miałem 69 lat oraz dobre zdrowie i jedyny problem stanowiło uzbieranie kwoty w wysokości 4 tyś. oraz przygotowanie sprawnego roweru. Pół roku zbierałem pieniądze podejmując się dodatkowych zajęć. Domowy budżet emerytów jest bowiem skromny. Jednak szło mi dobrze. Wiosną wiedziałem już, że z finansami nie będzie problemu. Dwukrotnie przeczytałem ?Pielgrzyma” Paulo Coehellego. Odwiedziłem również konsulat hiszpański mieszczący się we Wrzeszczu, gdzie otrzymałem potrzebne materiały. Wątpliwości moich najbliższych, dotyczące tego mojego planu, rozwiał ks. Jerzy Stolczyk popierając moje zamiary, podczas wizyty na kolędzie w naszym domu. „Chce – niech jedzie” usłyszeli moi domownicy. Odtąd nie było już wątpliwości.

Po zebraniach organizowanych przed pielgrzymką, organizatorzy postanowili odwiedzić jeszcze Fatimę (520 km od Santiago) i zachodni cypel Europy – Cabo de Finisterre. Modliłem się często do Matki Bożej i Św. Jakuba o pomyślność w realizacji tej pielgrzymki. Wiedziałem, że nie jest to łatwa sprawa, ponieważ planowana trasa jest górzysta i trudna. Sumienie podpowiadało mi: ?Idź do spowiedzi”. Po wieloletnich zaległościach, nie jest to sprawa łatwa. Przemogłem się i było mi zdecydowanie lżej. Wreszcie nadszedł czas wyjazdu. Było nas 28 osób oraz 3 księży i 4 kierowców (ponadto autobus, bus z rowerami i samochód osobowy) – to cała wyprawa. Skład osobowy wyprawy to osoby z terenu całej Polski: z Warszawy, Krakowa, Gorlic, Gorzowa Wlkp. oraz z obszaru województwa pomorskiego. Uroczyste pożegnanie i modlitwy odbyły się podczas Mszy Św. na Żabiance i ruszyliśmy w drogę.

Byłem najstarszym uczestnikiem pielgrzymki i jedynym z naszej parafii. Przedział wiekowy uczestników to 20 – 69 lat (14 kobiet i tyluż mężczyzn). Po 50-ce było 6-7 osób. Młodzi nazywali nas śmiesznie „grupą ZBOWiD”. Po dwóch dniach w autobusie, noclegach w La Ferte i Lourdes w Polskich Misjach Katolickich, wreszcie na granicy francusko-hiszpańskiej wsiedliśmy na rowery. W Pirenejach padał deszcz. Dalej było upalnie. Wyruszaliśmy wcześnie rano, kończyliśmy jazdę po przejechaniu ok. 100 km dziennie ok. godz. 17. Każdy jechał własnym tempem, w grupkach, grupeczkach i samotnie z asekuracją naszych pojazdów na trasie. Drogi były różne. Od szutrowych i kamienistych szlaków pieszych po asfaltowe szosy. Trzeba było mieć dobrze przygotowany rower i zdrowie, ponieważ wzniesień było bez liku. Porównać je można do takich jak np. na Oruni podjazd pod Macki. I tak około 5-6 razy dziennie, choć bywały i trudniejsze, ponad 1300 m n.p.m. Były też odcinki, gdzie pchało się rower pod górę w upale.

Rowerowa pielgrzymka jest inna od pieszej czy autokarowej, oceniam ją jako trudniejszą. Trzeba mieć mocne zdrowie i kondycję oraz sprawny, dobry rower. Rowery typu wyścigówki czy składaki nie nadają się. Także odżywianie powinno być odpowiednie – sam się o tym przekonałem, kiedy brakowało mi sił. Integracja naszej grupy niestety wyglądała miernie. Wynikało to nie tylko z różnicy wieku i zasobu sił ale też z naszej mentalności i charakterów. Kilka osób, głównie kobiet, nie bardzo była przygotowana do pielgrzymki zarówno kondycyjnie jak i sprzętowo. Gdyby nie 63-letni Zbyszek z Gdańska, część rowerów musiałby jechać na przyczepie. Zbyszek pomagał nie tylko radą ale też naprawiał wiele rowerów. Był chyba najżyczliwszym pielgrzymem, który nigdy nie odmawiał innym pomocy.

Niektóre panie – zwłaszcza te starsze, często jechały jako ostatnie. Ja przeżywałem na trasie różne chwile. Zdarzyło mi się w dużym upale na podjazdach nawet płakać. Lecz nie były to łzy rozpaczy. Były to łzawe rozmowy z tymi, których już nie mam. Dziękowałem rodzicom i jedynemu bratu za opiekę nade mną. Wiedziałem i czułem, że czuwają i duchowo mnie wspierają. Były też łzy szczęścia, że tu jestem, że wkoło mnie tyle się działo, wspaniałe przeżycia, piękna pogoda a także to, że nie miałem problemów z rowerem. Łzy szczęścia spłynęły po moich policzkach także w Fatimie przy modlitwie na Mszy Świętej, gdy widziałem ludzi idących na kolanach z chorymi dziećmi na rękach. Wiem, że modlitwy moje do Maryi i św. Jakuba zostały wysłuchane, że przejechałem trasę i wróciłem do domu cały i zdrowy. Nie było to takie proste. Jedna z naszych młodszych koleżanek podczas zjazdu, przewróciła się łamiąc nos i kalecząc twarz i ręce. Gdy zobaczyliśmy ją wieczorem z twarzą zakrwawioną i obandażowaną, wszystkich nas ogarnął smutek. Dla niej był to koniec pielgrzymki, a dla nas przestroga na dalszą trasę. Ja na zjazdach osiągałem przecież prędkości 55 – 63 km/godz. Zdarzały się też smutne incydenty – kradzieże. W Burgos, młodym, włoskim rowerzystom zginęły 3 rowery podczas noclegu. Zostawili je przed budynkiem bez zapięcia. My na szczęście, przezornie, pilnowaliśmy naszych rowerów i je zapinaliśmy. Innym razem, podczas noclegu w Leon, naszemu kierowcy Krzysztofowi zginęło 150 Euro. Spał w pokoju z Włochami i odpowiednio pieniędzy nie zabezpieczył. Ze smutkiem mi o tym opowiadał.

Z trudnych momentów nie zapomnę 2,5-godzinnej wspinaczki z rowerem, przy potężnym upale na O’Cebreiro wspólnie z pozostawioną przez innych Panią Krystyną. Były też na naszej pielgrzymce jubileusze. Zbyszek, nasz uczynny mechanik obchodził swoje 63 urodziny. Zakupił 10-litrową ?kozę” wina i było wesoło. Innym razem swoją 33 rocznicę ślubu obchodzili Krystyna i Jerzy. Też było wino, piwo i gromkie „sto lat”.

Kilka słów o organizatorach i obsłudze pielgrzymki. Jechało z nami trzech księży. Wszyscy na rowerach. Ksiądz Tomasz, główny organizator pielgrzymek rowerowych do Częstochowy i Santiago, prawdziwy pasjonat jazdy na rowerze, Msze Święte i modlitwy umilał nam grą na gitarze i śpiewem. Podziwiam go za odpowiedzialność i organizację, Potrafił dobrać sobie współorganizatorów. Drugi ksiądz, Wojtek z parafii św. Brygidy w Gdańsku, to też wspaniały człowiek, pasjonat fotografowanią, gotowy pomóc każdemu kto był w potrzebie. Wsławił się tym, że jechał ok. 30 km na blokującym koło hamulcu, a wystarczyło tylko sprężynkę włożyć na swoje miejsce. Trzeci z księży, Krzysztof z parafii w Wejherowie, to znany rowerzysta. Przed laty przejechał rowerem, z trójką innych, pielgrzymkę z Gdańska aż do Santiago de Compostela. Cała trójka to młodzi ludzie. Nasi kierowcy także wspaniali ludzie. Pan Mirosław z Kościerzyny i jego zmiennik Pan Józef, oprócz prowadzenia autokaru, byli także naszymi „kucharzami – wolontariuszami”. Gotowali nam nie tylko na postojach, ale także wieczorami na noclegach. Zawsze uczynni, grzeczni i opiekuńczy. Pozostali dwaj kierowcy Piotr i Krzysztof to wolontariusze. Często gdy jechaliśmy szosą, było widać naszego busa i nasz „osobowy” służące pomocą i informowaniem. Też wspaniali ludzie. Trzeba dodać, że z wszystkimi mieliśmy łączność telefoniczną.

Odbyłem swoją ?pielgrzymkę życia”. Dziękuję za to mojej kochanej rodzinie, żonie, dzieciom i wnukom, a przede wszystkim Bogu. Prawdopodobnie drugiej takiej pielgrzymki już nie odbędę. Lata lecą, czas nieubłaganie upływa. Zachęcam wszystkich, głównie młodych, do tej formy pielgrzymowania. To jest wspaniałe przeżycie. Przekonajcie się o tym sami.

Zdzisław Fąfara