Nadszedł w końcu tak długo wyczekiwany czas, by po raz kolejny, czwarty już z rzędu, zmierzyć się z wyzwaniem i na kołach własnego roweru przemierzyć pielgrzymi szlak na Jasną Górę, pokonując wiele kilometrów w dość krótkim czasie. Zgodnie więc z obietnicami i zapowiedziami, 2 sierpnia 2006r. jednocześnie z Gdańska Oliwy oraz Łęgowa wyruszyła spora ekipa pielgrzymów licząca prawie aż 60 osób!
Na uwagę zasługuje fakt, iż inicjatywa zorganizowania pielgrzymki rowerowej, podjęta cztery lata temu po raz pierwszy przez księdza Tomasza Koszałkę, spotkała się z wielkim zainteresowaniem i przyniosła niezłe efekty, skupiając chętnych nawet w Łęgowie, w parafii, w której obecnie przebywa ks. Tomasz. Na pielgrzymim szlaku spotkało się więc sporo ludzi w różnym wieku, począwszy od 13 roku życia, kończąc na 69 latach! Niektórzy byli po raz pierwszy, inni natomiast, co zasługuje na uznanie, czwarty już raz z kolei. Na całej trasie towarzyszyły nam dwa samochody, które stanowiły zaplecze asekuracyjne i techniczne. Wiozły nasze bagaże, a czasem nawet i rowery, gdy odmówiły posłuszeństwa na szlaku.
03.08.2006 Dzień pierwszy
Czekało nas 540 km do przejechania! W świetnych nastrojach część pielgrzymów spotkała się na mszy w Katedrze w Oliwie o godzinie 7 rano, pozostali natomiast w Łęgowie, by rozpocząć pielgrzymkę do Częstochowy od modlitwy, powierzając Bogu intencje, z którymi każdy z nas jechał. Jeszcze wówczas nikt nie spodziewał się, w jakich warunkach pogodowych przyjdzie nam jechać. Trasa przebiegała podobnie do poprzednich, z nieznacznymi zmianami. Tuż po mszach odprawianych jednocześnie, z dwóch miejsc na ziemi ruszyły dwie pielgrzymki rowerowe, które połączyć się miały w Trąbkach Wielkich.
Ze względu jednak na różne tempo uczestników oraz deszcz, który ostro dawał się we znaki, grupy spotkały się dopiero w Starogardzie Gdańskim, gdzie odbył się dłuższy postój. Przyszedł czas na odpoczynek, dobry obiadek, wzmocnienie sił i nieznaczne osuszenie się z deszczu, który tradycyjnie zmoczył nas już pierwszego dnia. Po godzinnym odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się na Skórcz, gdzie czekał nas kolejny postój. Tym razem towarzyszyło już nam słoneczko, umilając jazdę i poprawiając nastroje. Czekał nas jeden z fajniejszych odcinków na trasie, ponieważ przed nami rozpościerały się lasy Borów Tucholskich. Od razu jechało się przyjemniej, był mniejszy ruch, więcej zieleni i, co najważniejsze, już wiele pokonanych kilometrów za nami. Pierwszego dnia mieliśmy dojechać do Osia, naszego miejsca noclegowego, jednak prowadzi do niego dość męcząca droga: 9 km kocich łbów. Dlatego w tym roku trasa uległa modyfikacji, ponieważ co poniektórzy mieli dość turbulencji i wstrząsów. Skierowaliśmy się więc na DOL – Drogowy Odcinek Lotniskowy, szeroki wzmocniony asfalt, którym dojechaliśmy do Osia, gdzie nastąpił kres pierwszego etapu. Na nocleg podjął nas proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Rozpakowaliśmy swoje rzeczy, znajdując miejsce gdzieś na podłodze, praktycznie gdzie popadło. Ci, co dojechali pierwsi mieli przywilej i załapali się nawet na materace, pozostali musieli szukać szczęścia na twardej podłodze, czy też gdzieś na stołach. Nikt nie mówił, że będzie lekko. W tym roku i tak organizacyjnie było dużo trudniej ze względu na liczbę osób, jaka zdecydowała się uczestniczyć w pielgrzymce. Nie zapominajmy, że było nas prawie 60 osób i każdy chciał gdzieś znaleźć skrawek miejsca, by móc zregenerować siły na kolejny dzień. Bardzo sympatyczna atmosfera, duża życzliwość i chęć pomocy rekompensowała jednak zmęczenie, które było niemałe i w dobrych nastrojach, po modlitwie i kolacji udaliśmy się na spoczynek. Tego dnia przejechaliśmy kawał Polski, liczniki wskazały 125 km.
03.08.2006 Dzień drugi
Drugiego dnia, 3 sierpnia w czwartek, po porannej mszy oraz śniadaniu, które przygotowywała nasza stała ekipa zaopatrzeniowa, ruszyliśmy w dalszą drogę. Celem tego dnia miał być Inowrocław! Z Osia skierowaliśmy się na Drzycim, a dalej szutrami już do Pruszcza. Co poniektórzy, złapali od razu gumę, zmieniając nawierzchnię pod swymi oponami. Zwłaszcza szosowcy oraz ci, co mieli slicki założone. Obowiązkowo nastąpił więc postój, szybka zmiana dętki, odrobina czasu na kilka fotek i trzeba było ruszać dalej przed siebie, czekał nas bowiem dłuższy postój w Pruszczu. Jako, że ekipa była spora w tym roku, minęło trochę czasu, zanim wszyscy się zjechali. Wiadomo bowiem, że przy tak dużej liczbie osób, nie sposób jechać w jednym peletonie dogadzając wszystkim z tempem. Potworzyły się więc grupki, które pokonywały kolejne kilometry, dostosowując tempo do własnych możliwości. Była oczywiście grupa „harpaganów”, którzy jechali głównie z prędkością 30km/h, byli jednak i tacy, którzy woleli spokojniejszą jazdę i nie przekraczali 20km/h. Stąd postoje się wydłużały i nie rzadko zdarzało się, że trzeba było czekać godzinę na tych, co zabezpieczali tyły.
W miejscowości Niewieścin wjechaliśmy na główną „piątkę” prowadzącą do Bydgoszczy. Droga nie była już tak przyjemna, duży ruch, co chwilę wyprzedzające nas tiry, ogólnie masakra na drodze, a my twardo pocinaliśmy na naszych rowerkach. Część grupy zbuntowała się i wybrała inną trasę, mniej ruchliwą, prowadzącą przez Kotomierz. W Bydgoszczy mieliśmy postój przy KFC, gdzie czekaliśmy na wszystkich dość długo, ponieważ wiele osób pogubiło się w mieście, nadrabiając nawet do 20 km. Decyzja jednak zapadła – czekamy, gdyż chcieliśmy wspólnie dojechać do Brzozy, miejsca, w którym miejscowi przyjęli nas na poczęstunek. Nikt z nas nie spodziewał się takiego przyjęcia! Byliśmy mocno zaskoczeni gościnnością tamtych ludzi, przygotowali pyszny obiad, stoły były zastawione owocami, wodą, której byliśmy mocno spragnieni, dla smakoszy była również kawka, ciasto, same smakołyki. Napojeni, najedzeni, wypoczęci, mogliśmy ruszyć dalej – do Inowrocławia, a wraz z nami dwóch pielgrzymów z Brzozy, którzy również, tak jak my, chcieli dojechać do Jasnej Góry. W Inowrocławiu czekał na nas nocleg w szkole w parafii św. Jadwigi Królowej. W pogodnych nastrojach, pomimo zmęczenia, które już zaczęło pojawiać się u niektórych, wykąpani i pachnący, zasiedliśmy do kolacji. Przyszedł czas na wspólną wieczorną modlitwę, wymianę wrażeń po kolejnym dniu pielgrzymowania i zasłużony odpoczynek – sen. Tego dnia zrobiliśmy ok. 120 km.
04.08.2006 Dzień trzeci
Następny dzień nie przywitał nas słoneczną pogodą. Poranek jawił się pochmurnie, nad szkołą w Inowrocławiu kłębiły się ciemne chmury, które pociągnęły za sobą oczywiście deszcz. Aura za oknem sprawiła, iż każdy zaczął kombinować jakby tu się ubrać, by jak najmniej zmoknąć. Pomysły były przeróżne, włącznie z workami foliowymi zawiązanymi wokół kostek. Trzeba było ruszać, pomimo pogody. W deszczu przejechaliśmy więc peletonem przez miasto, kierując się na Kruszwicę. Tam krótki postój, deszcz nie chciał ustąpić, nie zanosiło się na rozpogodzenie, a temperatura też niestety radykalnie spadła. Ruszyliśmy więc dalej wzdłuż jezior, do Skulska. Tam zrobiliśmy krótki odpoczynek. Stojąc pod wiatą przystanku PKS, zmarzliśmy okrutnie. Deszcz cały czas padał i nie miał zamiaru przestać. Mokre ciuchy zaczęły przyklejać się do ciała, chłód dawał się we znaki. Mało kto chciał jechać dalej. Musieliśmy. czas gonił. W Skulsku spotkaliśmy pielgrzymów pieszych idących z Trójmiasta do Częstochowy. Niektórzy z nas znaleźli wśród nich znajomych, krótka wymiana doświadczeń i czas ruszać dalej. W strugach deszczu dojechaliśmy do Konina, gdzie był długi postój na obiadek. Rozgościliśmy się, kolejny już rok z rzędu, w naszym ulubionym barze mlecznym, w którym zjeść można było dobrze i tanio. Najważniejsze, że mogliśmy się rozgrzać. Cały bar zaparował, jak pojawiło się w nim kilkadziesiąt osób, ale przynajmniej zrobiło się ciepło. Siedząc w ciepłym i czekając na resztę ekipy, dostaliśmy niespodziewaną wiadomość, która wstrząsnęła chyba każdym z nas. Nasza koleżanka miała wypadek na rondzie w Koninie. Swoim rowerkiem zderzyła się z samochodem! Karetka, policja. Zamieszanie. Miała jednak dużo szczęścia! Nic się jej nie stało, trochę tylko kask poobijany, przednia szyba w samochodzie rozsypana w pył, ale nasza Ala była cała! I dzięki Bogu! Najważniejsze, że dobrze się wszystko skończyło.
Po odpoczynku czekał nas kolejny odcinek – do Turku. Dalej w deszczu pokony-waliśmy kolejne kilometry. Każdy już się przyzwyczaił do wody, która chlapała ze wszys-tkich stron i już nikt praktycznie nie zwracał na to uwagi. Nie mieliśmy zresztą żadnego wyboru, musieliśmy jechać dalej. Widocznie musieliśmy odpokutować wszystkie nasze grzeszki, jadąc i marznąć w deszczu. Gdy na horyzoncie ukazało się miasto Turek, wszyscy byli szczęśliwi, że nareszcie udamy się na spoczynek, wysuszymy się i zagrzejemy. Niestety, nie było tak kolorowo, bo w szkole, w której nocowaliśmy, w parafii NSPJ, nie było ciepłej wody. Cóż.nie można mieć wszystkiego. Najważniejsze, że nie padało nam już na głowy. Ten dzień dał nam się mocno we znaki. Od rana do wieczora nieustannie padał deszcz, na który już prawie każdy miał alergię. Jednak duża satysfakcja z przejechanych kolejnych 110 km, rekompensowała trud i wysiłek, który każdy z nas włożył, by znaleźć się bliżej celu naszego pielgrzymowania.
05.08.2006 Dzień czwarty
W sobotę, 5 sierpnia, po rannej mszy oraz śniadaniu opuściliśmy Turek i skierowaliśmy się przez Dobrą do Warty. Trasa praktycznie cały czas prowadziła wzdłuż Zbiornika Jeziorsko. Dość malownicza droga, nieduży ruch i na nasze szczęście – nie padało, pomimo, że nad głowami unosiły się ciężkie chmury. W Warcie mieliśmy dłuższy postój, był czas na regenerację sił, uzupełnienie zapasów, niektórzy nawet wdali się w rozmowy z miejscowymi. Część zaś skorzystała z okolicznego baru, w którym rozgrzała się dobrą herbatką. Już niedużo kilometrów zostało do Sieradza, w którym miał być postój na obiad. Ruszyliśmy więc dalej zwartą ekipą. Oczywiście na szosie peleton się troszkę rozprężył i każdy jechał swoim tempem. Do przodu ostro ruszyła grupa „dzikusów” osiągając prędkość nierzadko 40km/h. Chwila więc pedałowania i byliśmy w Sieradzu, gdzie udaliśmy się na pizzę. Zanim wszyscy zdołali złożyć zamówienia, zjeść, napoić się, minęło trochę czasu, tak, że człowiek zdążył się rozleniwić i ciężko było znowu wsiąść na rower. Tego dnia było jednak przed nami jeszcze troszkę kilometrów, dlatego trzeba było się przemóc i dalej ponieść trud pielgrzymowania. Udaliśmy się więc do Złoczewa, miejscowości, w której mieści się Zespół Klasztorny SS Kamedułek. Tam zostaliśmy przyjęci przez mniszki, które otworzyły nam boczny ołtarz z XVI w., gdzie mieści się obraz Matki Boskiej Złoczewskiej. Odprawiliśmy tam wspólną modlitwę, a potem każdy miał chwilę na osobistą rozmowę z Matką Bożą. Przed nami został już ostatni odcinek, jaki mieliśmy w planach pokonać tego dnia. Złoczew – Wieluń. Mijając kolejne wioski, byliśmy prawie na miejscu, jednak tuż przed Wieluniem był objazd. Osoby, które jechały na góralach zdecydowały się jechać dalej nie oglądając się na zwinięty asfalt, jednak nasi szosowcy na cienkich oponkach wybrali drogę okrężną, nadrabiając 10 km. Wszyscy jednak spotkali się przy tablicy wjazdowej do Wielunia, by razem udać się do Klasztoru Sióstr Antoninek, które jak co roku serdecznie ugościły nas, ofiarowując nocleg w swoim klasztorze. To już była nasza ostatnia noc na pielgrzymim szlaku, dość magiczna noc. Następnego dnia mieliśmy już wjechać do upragnionego celu: Częstochowy! Ten dzień przyniósł kolejne kilometry na liczniku. Tym razem było ich 115. Dobre nastroje towarzyszyły praktycznie każdemu. Wykąpaliśmy się w ciepłej wodzie. Zjedliśmy dobrą kolacyjkę, którą przygotowali nam nasi kochani bracia i siostry. Pomodliliśmy się w kaplicy klasztornej, dziękując Bogu za łaski, którymi nas obdarzał na całym tym szlaku pielgrzymim, pozwalając na zbliżenie się do celu, który był już tuż tuż. Nie obyło się bez podziękowań dla inicjatora rowerowej pielgrzymki ks. Tomasza Koszałki, dla naszej ekipy zaopatrzeniowej, która dzielnie przez wszystkie te dni dbała o to, byśmy mieli co jeść, dla naszych kierowców, którzy wieźli nasze bagaże, a nierzadko nas samych, gdy już nie starczało sił na kolejne pokonywanie kilometrów rowerem. Były również podziękowania również dla tych wszystkich, których spotkaliśmy na swej drodze, którzy przyjęli nas serdecznie, ugościli i sprawili, że mieliśmy dach nad głową. My zaś podziękować im mogliśmy tym, co najcenniejsze – modlitwą.
06.08.2006 Dzień piąty
Nadszedł ostatni dzień naszej rowerowej pielgrzymki. Szóstego sierpnia, w niedzielę mieliśmy wjechać na Jasną Górę! Z Wielunia obraliśmy kierunek na Działoszyn. W końcu teren przestał być nizinny, zaczęły pojawiać się górki, jechało się więc trochę ciężej. Deszcz też nas nie oszczędzał. Jednak perspektywa, że do końca zostało już tak niewiele, dodawała nam sił do dalszej jazdy. W Działoszynie był postój, zahaczyliśmy o sklep, w którym próbowaliśmy się trochę rozgrzać. Pani miała niezły utarg w niedzielny poranek, gdy kilkadziesiąt pielgrzymów zaczęło robić zakupy. Długo nie zwlekając, ruszyliśmy dalej. Czekała na nas przecież ta najważniejsza miejscowość. Tuż przed Częstochową zrobiliśmy krótki postój w Kamyku, by rozproszonych na drodze zebrać w jedną całość. Ponadto trzeba było założyć nasze pielgrzymkowe koszulki przed wjazdem do miasta. Gdy ruszyliśmy z miejsca postojowego, ku naszemu zaskoczeniu zaczęło leniwie wychodzić słoneczko! Wszyscy ucieszyli się na ten widok. Wjechaliśmy więc do Częstochowy z promieniami towarzyszącego nam słońca, wszelki trud został nam wynagrodzony. Tradycyjnie przy tablicy „Częstochowa” zrobiliśmy grupowe, pamiątkowe zdjęcie. Każdy uśmiechnięty i szczęśliwy. Najważniejszy cel był jednak jeszcze przed nami! Jasna Góra – Duchowa Stolica Polski! Przejeżdżając przez miasto liczną ekipą, wzbudzaliśmy zainteresowanie wśród mieszkańców. Samochody też miały z nami niemały problem. Czuliśmy się jak zwycięzcy, wjeżdżając Aleją Najświętszej Marii Panny. Nasz cel na szlaku pielgrzymim został osiągnięty! Dojechaliśmy do Sanktuarium Jasnogórskiego.
Każdy z nas poniósł cały ten trud, wysiłek, by stanąć przed obliczem Matki Boskiej i powierzyć jej wszystkie nasze sprawy osobiste i rodzinne, intencje, z którymi każdy z nas jechał, a zapewne było ich niemało. Z wielką radością stanęliśmy na tym świętym miejscu, szczególnym miejscu modlitwy, zawierzając opiece Pani Jasnogórskiej siebie samego, naszych najbliższych i tych dalszych, nie wyłączając nikogo. W Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej czekała nas jeszcze msza św. odprawiona w naszej intencji. Podczas mszy powierzyliśmy Matce Bożej wszystkie nasze sprawy, intencje, z którymi pielgrzymowaliśmy do jej tronu. Wieczorem uczestniczyliśmy jeszcze w Apelu Jasno-górskim, by po jego zakończeniu ruszyć w drogę powrotną do domu. W tym momencie zakończyła się nasza IV Rowerowa Pielgrzymka, dla jednych z Gdańska, dla innych z Łęgowa.
Na usta ciśnie się pytanie, czym była dla nas ta pielgrzymka? Myślę, że odpowiedź u każdego z nas będzie inna, gdyż jest to bardzo indywidualna sprawa. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, iż pielgrzymka jest wspaniałą duchową przygodą z Panem Bogiem, w której odnajdujemy czas na modlitwę i chwilę zastanowienia w pędzie życia codziennego. Pozwalając sobie na odrobinę osobistej refleksji, chciałabym dodać, iż dla mnie pielgrzymka ta była również czasem cudów i przełomów. Byłam świadkiem obrazu, jak Bóg potrafi ingerować w zmianę ludzkiego zachowania względem drugiego człowieka. Pod wpływem całego tego trudu, wysiłku, zmęczenia, zmienia się nasza postawa, nasze myśli. Człowiek dojrzewa i zmienia się w zupełnie inną osobę. Lepszą i bardziej wrażliwą na krzywdę i wszelkie zło. po prostu zaczyna dostrzegać drugiego człowieka. W konsekwencji dochodzę do stwierdzenia, iż rzeczy niemożliwe, stają się realne.
Podsumowując kolejną, czwartą już z rzędu, rowerową pielgrzymkę na Jasną Górę, należy pamiętać, że do mety przybywamy tylko po to, by wyruszyć znowu dalej, a to oznacza, iż w przyszłym roku, jeśli Bóg pozwoli, podejmiemy trud pielgrzymi po raz piąty.
Tekst: Agnieszka Lewińska